Zdrada może nas zaskoczyć i zranić, ale jeśli oboje partnerzy postanowią pracować nad związkiem, to fakt zdrady powinien jednak zostać zapomniany. Warto, abyśmy dali sobie szansę, aby je uleczyć, warto wziąć odpowiedzialność za Nasz związek i zobaczyć, że każdy z nas zasługuje na drugą szansę. Wprawdzie zawsze już będzie nam towarzyszyło poczucie lęku i strachu, to jednak możemy próbować się pogodzić.
Interesującym aspektem ludzkiej osobowości jest to, że ludzie mają potrzebę zrozumienia wszystkiego, również i zdrady, aby wziąć odpowiedzialność i rozpocząć od nowa lub zanurzyć się w cierpieniu lub poszukać tylko w sobie winy i oddać się masochizmowi, a może po to, aby oskarżyć za wszystko partnera i odejść. Szukamy czegoś, co wyjaśni nam, dlaczego stało się tak, a nie inaczej.
Wielu ludzi, których dotknęła zdrada w ramach odwetu poszukuje sposobów na zranienie swojego partnera. Czasem decydują się na zerwanie i zakończenie związku. Mogą także podjąć próbę ratowania wspólnego życia. Niezależnie od wybranej drogi, osoby, które kierują się chęcią zemsty, często angażują się w inny związek starając się w ten sposób spowodować takie samo cierpienie u swojego partnera. Albo zostają w związku i całe dalsze życie “wypominają”, że to jego wina, że zniszczył miłość i dlatego będzie cierpieć….
Zacznijmy od postawienia sprawy jasno: wybaczenie nie zawsze jest równoznaczne z pogodzeniem się. Możemy kontynuować związek, ale przebaczenie nie oznacza zapomnienia. Lecz czy przebaczenie jest dobrym słowem na krzywdę? Czy musimy przebaczyć? Ważne, aby zobaczyć w związku siebie i swoją postawę i pójść dalej.… Ale może się zdarzyć, że, mimo wszystko, możemy osiągnąć prawdziwą zmianę na tym polu. Jeśli przebaczenie jest wynikiem realnej i prawdziwej skruchy, to jest to rozwiązanie do zaakceptowania.
Jest to rozwiązanie z jednej strony nieuniknione, a z drugiej zrozumiałe. Zdrada to zniszczenie istniejącego zobowiązania oraz poczucia intymności między dwojgiem ludzi. Jest ona równoznaczna z atakiem na nasze uczucia i na nasze poczucie własnej wartości oraz równowagi. Nie wszyscy ludzie są w stanie zgodzić się na odpuszczenie, a także nie wszyscy ludzie na takowe zasługują. Najczęściej więc zdrada prowadzi do rozbicia związku.
Zdradzane kobiety i zdradzani mężczyźni mają czasami tak niski poziom własnej wartości, że cokolwiek ktoś zrobi – oni są przekonani, że stało się najgorsze. Z takimi osobami trudno wspomnianą sytuację rozwiązać w sposób dorosły. Odpowiedzialność za swe czyny jest równoznaczna z dojrzałością emocjonalną. Bardzo trudno jest być odpowiedzialnym za zdradę naszego partnera, zobaczyć w sobie COŚ, co było nie tak i widzieć TO w nim, co zawiodło, miłość, zaufanie, więź… Często zdrada porównywana jest do zaburzeń emocjonalnych, czyli do choroby o nazwie “niedojrzałość emocjonalna”. Oczywiście nie jest to żadna choroba, lecz bardzo częste zaburzenie osób funkcjonujących z niedojrzałą emocjonalnością… Do choroby też mam specjalny stosunek. Według mnie choroba nie jest czymś, co przychodzi z zewnątrz, ale czymś, co wynika z nas samych i chce nam na coś zwrócić uwagę. Porównanie zdrady do choroby ma więc głębszy i większy sens. I wierzę, że można nauczyć się tak żyć, żeby przestać chorować. Tyle sobie dać, by choroba czy zdrada nie były sposobem na leczenie swoich ran.
Porzucenie jest znacznie trudniejsze niż romans na boku. Cóż, nikt nie chce być skazanym na związek, który mu nie odpowiada. Z kimś, kto zamęcza, krzywdzi, z kim się kompletnie rozminęliśmy. Nie zdajemy sobie sprawy, że związki oparte tylko na miłości, są szalenie kruche. Bo miłość jest krucha, kiedy opieramy ją głównie na pożądaniu, młodzieńczym oczarowaniu, nieprzytomnym zafascynowaniu drugą osobą i przekonaniu, że jak jej nie będzie przez kilka dni, to umrzemy. To bardzo przyjemny stan, zwłaszcza jeśli jest wzajemny, i jest świetną podbudową związku, ale trzeba też zadbać o inne komponenty. Miłość przez lata była przyczyną romansów, ale nie ślubów. I chyba nadal tak to wygląda. Ludzie rozwodzą się, bo minęła miłość. A gdzie zobowiązanie, odpowiedzialność, wspólne pasje, wspólna przyszłość? To komponenty wnikające z dojrzałego związku, z dojrzałej relacji, z dojrzałego podążania ku sobie…
Pandemia niestety wywołała większą ilość napięć, kłótni i nieporozumień. Siedzenie w domu, niepokój o przyszłość, lęk o zdrowie swoje i bliskich… to sprzyjające warunki do ujawnienia się kryzysów między partnerami. Mimo pandemii nie jesteśmy jednak bezradni, lecz bardzo często mamy zbyt dużo napięcia i z tym napięciem nie możemy sobie poradzić i wtedy wrzucamy go na naszego partnera i bardzo często nie wytrzymujemy napięcia i dochodzi bardzo często do zdrad. Okres powakacyjny i świąteczny przynosi zwykle falę nowych klientów w gabinetach terapeutycznych. Dłuższe przebywanie razem, zwłaszcza w przypadku par, które w ciągu roku raczej się mijają, może doprowadzić do kryzysu w związku. Obrazem kryzysu jest często zdrada, gdzie partnerzy zapomnieli o sobie i często w takim związku pojawia się ktoś trzeci.
To zależy, co chcemy uzyskać, a co możemy stracić… Moim zdaniem poprzez bycie nad wyraz radykalnym tracimy kontakt z naszymi potrzebami, jesteśmy spięci i napięci i wtedy wprowadzamy sztuczność do naszego związku, lecz wtedy zaburzamy, przepływ emocji i komunikacji. Trudno się otworzyć na kogoś, kto jest w dystansie i emanuje z niego, czy niej sztywność i napięcie. Radykalność w relacji, – czyli komunikacja na poziomie: “ja mam rację i musisz mnie słuchać” kłóci się z ideą związku? Gdzie więź, gdzie bezpieczeństwo, a gdzie otwartość i przepływ emocji? Radykalność niesie za sobą sztywność i zaburzenie ról. Wnosi napięcie i ważne, aby sobie to uświadomić i iść dalej. Wzrastać i rozwijać się razem. Nie znam pary, która się nie kłóci. Tak bywa tylko wtedy, jeśli ludzie nie dążą do rozwoju i zmiany w związku, akceptują w nim wszystko. Tylko, że każdy z nas się zmienia i nie można przeżyć wspólnie życia bez konfliktów. Milczenie nie jest w związku złotem lecz tłumieniem siebie. Wzmacnia utrzymywanie relacji w stagnacji – związek w stagnacji bardzo często doświadcza zdrady, bo związek musi żyć. Ważne żeby mieć odwagę wyrażać siebie, zawsze i wszędzie, a przede wszystkim w związku.
Tak, należy pokazywać siebie takimi, jacy jesteśmy. Nie najlepszą wersję siebie, lecz prawdziwą wersję siebie. To jest najważniejsze… Ty autentyczny i ja autentyczna…. Ty, który pokazujesz mi swoją prawdę i ja autentyczna. Z doświadczenia wiem, że prawdziwa miłość wcale nie potrzebuje fajerwerków. Często przychodzi po cichu i musisz się z nią oswoić. Nie mówię tu o szczenięcej miłości, o namiętności czy fazie zakochania. Mówię o dorosłym, dojrzałym związku i relacji, która wymaga pracy. Większość z nas ma w głowach wyidealizowany związek już od dzieciństwa, z iluzji filmów romantycznych i bajek. Później próbujemy dopasować innych do tego ideału w naszej głowie. Na początku może i udaje się o zrobić, ale później widzimy, że w życiu jest inaczej. Nie możemy się z tym pogodzić więc kończy się kłótnią, rozstaniem, bólem i brakiem komunikacji. A gdyby tak nie mieć iluzji, wymagań i oczekiwań, można by było być w pełni sobą i akceptować się, takimi jakimi jesteśmy… To jest możliwe, lecz wymaga pracy i ogromu świadomości.
Przede wszystkim chcę na początku powiedzieć ważną rzecz: wchodzenie w jakąkolwiek rolę zazwyczaj nie jest świadomym aktem. To nie tak, że kobieta wymyśla sobie pewną kreację, a następnie realizuje, punkt po punkcie, ten scenariusz. Ta rola to raczej nasze głębokie, choć błędne przekonanie, że tak należy albo tylko tak umiemy tworzyć związek. Spontanicznie, nieświadomie odtwarzamy zapisane w głowie utrwalone schematy. Każdy z nas nosi w sobie pewne treści, które ciągle nami rządzą. Jeśli kobieta ma przekonanie, że będzie wielkim przełomem w życiu partnera, zmieni jego świat, to jej cała energia idzie wyłącznie na to, aby go uzdrowić. I zaczyna się przeciąganie liny. On jej pokaże, że zna zakończenie każdej miłosnej historii, a ona jemu, że się myli i tym razem będzie inaczej. Tylko że ona, aby udowodnić swoje, haruje w pocie czoła, a on jest bierny, nie robi dla niej nic (w końcu to on jest ranny), czeka, aż okaże się, że miał rację. Dlatego, mając tendencję do wchodzenia w rolę tej uzdrowicielki-matki, czy uzdrowiciela -ojca, trzeba być bardzo uważną od samego początku. Jeżeli spotyka się człowieka, który zaczyna opowiadać nam o swojej trudnej przeszłości, który tak głośno ciągle przy nas cierpi, to znaczy, że mamy do czynienia z kimś, kto liczy, że wejdziemy w rolę rodzica, strażaka gaszącego jego pożary. Jeśli ktoś chce nas zaangażować do leczenia swojej przeszłości, apeluję o stanięcie na baczność i przyjrzenie się, w co wchodzimy, a raczej w co się pakujemy. Ten mężczyzna trzyma w sobie ból i nie zamierza go puścić. Właśnie na jego bazie tworzy wszystkie relacje z ludźmi, zapraszając ich do swojego obolałego świata. Dla kobiet, niestety, bardzo często wydaje się on pociągający. To najczęstsze zaburzenie ról w które wchodzimy. To bardzo obciążające.
Ważne, abyśmy wiedzieli, że autentyczna komunikacja to klucz do szczęścia w związku, pokazywanie swojego wnętrza polega też na tym, że mówimy sobie wprost różne rzeczy i dlatego wzrastamy w bliskości. Jeśli zdefiniujemy prawdziwą bliskość jako bycie przy sobie dwojga ludzi, którzy siebie znają, akceptują, są otwarci, szanują siebie nawzajem, ale także swoją odrębność, to jest szansa na dobry związek. Dzieje się tak, gdy pozwalamy sobie na zdjęcie maski i wyjście z rozmaitych ról, pochodzących często z dzieciństwa. To trudny, lecz niezbędny do zbudowania bliskości krok, aby wybaczyć sobie wszystko i pomimo wszystko móc być razem.